Australia, Kolumbia, Malezja, Maroko, Rosja, Trynidad i Tobago, w podróży

Pzed zachodem słońca cz. II

Trochę sentymentalnie, trochę kiczowato i ckliwie…ale takie są też przecież zachody słońca. Najbardziej banalna historia to ta, która kończy się wraz z malowniczym zachodem słońca, najmniej oryginalne zdjęcie jest wykonane na tle złotej kuli wpadającej do oceanu… A pomimo to wciąż oglądamy i fotografujemy. Moje zachody słońca zawsze poprzedza jakaś przygoda, jakieś mijesce lub jakaś osoba i to czyni je wyjątkowymi. Oto druga odsłona cyklu „Przed zachodem słońca” 🙂

Marrakesz (Maroko)

Pewnego dnia na jednej z ulic Marrakeszu spotkałam wycieczkę z Polski. Po krótkiej rozmowie okazało się, że przyjechali tutaj tylko na jeden dzień z Agadiru, teraz spacerują po okolicy a za kilka godzin zbierają się z powrotem do kurortu. „Ale jak to?”- pytam zdziwiona – „Przecież najważniejszy spektakl na głównej scenie kraju, placu Dżemaa el Fna, zaczyna się tuż po zachodzie słońca??”. Przyjechać do Marrakeszu i nie poczekać do zmroku to jakby nie odwiedzić tego miasta w ogóle. Dżemaa el Fna to hałaśliwe, gwarne, jedyne w swoim rodzaju, serce całego kraju. Gdy słońce chowa się za budynkami, a gorący żar, który płynie z nieba, nareszcie staje się do wytrzymania, plac zapełniają  kramy z jedzeniem, polowe restauracje, treserzy małpek i wężów, muzycy, tancerze. Dla każdego znajdzie się miejsce w tym kolorowym bałaganie. Razem z dwoma Chinkami, które poznałam poprzedniego dnia, siedzimy w małej restauracyjce na pietrze. Popijamy miętową herbatę i wpatrujemy się w powoli zachodzące słońce, które w Marrakeszu wcale nie zwiastuje końca dnia a właściwie rozpoczyna jego najciekawszy fragment.

Trynidad i Tobago

Po koszmarnej podróży na Trynidad i Tobago (czytaj TUTAJ) przyszedł czas na relaks i odpoczynek. Pigen Point, bajkowa plaża była moim pierwszym przystankiem na Tobago. Poszłam tam na piechotę, chociaż cały teren znajduje się w dość dużej odległości od drogi. Od początku wiedziałam, że zostanę na zachód słońca i nie rozczarowałam się. Cały spektakl wyglądał jak wycięty z pocztówki. Szałas na drewnianym molo, srebrna woda i złote słońce tonące w morzu. Trochę się martwiłam o późny powrót do miasta, ale po drodze zatrzymał się samochód i kierowca sam zaproponował mi podwózkę. W kolejnych dniach wpadliśmy na siebie jeszcze dwa razy, to właśnie John polecił mi Charlotteville, małą wioskę rybacką po przeciwnej stronie wyspy, która okazała się jednym z najpiękniejszych miejsc w kraju.

Gdzieś na Syberii (Rosja)

W pociągu kolei Transsyberyjskiej nie ma zbyt wielu atrakcji. Czas biegnie od posiłku do posiłku, od drzemki do drzemki, od rozdziału w książce do kolejnego rozdziału (czytaj TUTAJ). Czasem urozmaiceniem tej rutyny jest rozmowa ze współtowarzyszami podróży, a czasem skandale które co jakiś czas wybuchają w przedziale obok. Czteroosobowa rodzina zaprawiona w na długich Syberyjskich trasach zabrała ze sobą w drogę laptop i przedłużacz. Sprytnie podłączyli urządzenie do kontaktu na korytarzu i non stop oglądają filmy. Kontakty są dwa na cały wagon, a każdy chce naładować komórkę czy baterię w aparacie, także kłótni jest co niemiara. Coraz więcej wzburzonych pasażerów urządza sobie pielgrzymki ze skargami do przedziału prowadnicy. Ta na początku ignoruje zażalenia ale w końcu obiecuje ingerować. Gdy puka do zamkniętego przedziału z którego wystaje tylko kabel od przedłużacza, pozostali pasażerowie stoją za jej plecami czekając na przebieg rozmowy. Ja też stoję, ale bardziej z nudów niż ciekawości. W trakcie gdy wszyscy zażarcie dyskutują, mnie nagle przeszywa ciepło które przebija się przez szybę pociągu. Odwracam się do okna a tam, nad torami kolejowymi zachodzi słońce. W pociągu okna na korytarzu są zablokowane, dlatego przytulam się do ściany i pstrykam zdjęcie. Nie wiem ile stałam tej pozycji, ale wzburzony tłum zdarzył już rozejść się do swoich przedziałów a zachłanna rodzina zabrała przedłużacz. Korzystając z szansy szybko podłączyłam baterię aparatu do kontaktu…po czym leniwie wróciłam do pociągowej rutyny.

 Wyspa Langkwai (Malezja)

Siedzę sobie na tarasie małego domku na plaży i czytam książkę. Nagle słyszę…polski. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jestem właśnie na małej wyspie Langkawi w Malezji. Odkładam lekturę na bok i wsłuchuje się jeszcze raz. Tak, uszy mnie nie mylą, słyszę mój ojczysty język. Idę w kierunku skąd dobiega rozmowa. Za domkiem, na plastikowych krzesełkach na piasku siedzi kilka osób i żartując, śmieją się co sił w płucach. To Polscy emeryci podróżujący po Azji, bez planów, bez rezerwacji i …bez znajomości angielskiego. Tym większe jest moje zdziwienie gdy okazuje się, że wynegocjowali lepszą cenę za domek niż ja. Przysiadam się do grupy i zaczynamy rozmowę. O wszystkim, o podróżach, planach na przyszłość, moim życiu w Australii. W tym czasie za nami zachodziło słońce. Na chwilę cała okolica rozświetliła się na pomarańczowo, by zgasnąć i pogrążyć nas w ciemności. Teraz słychać już tylko szum wody i roznoszące się wokoło echo śmiechu i chichotania z dobrych, polskich żartów.

 Playa Blanca, Cartagena (Kolumbia)

Ohhh ciężko było się dostać na tą plażę. Oczywiście można było wybrać łatwiejszą drogę, zapłacić za autobus turystyczny w agencji, popłynąć promem ale nam się zachciało przygody. Razem z poznanym w hostelu Amerykaninem Chrisem, wsiedliśmy najpierw w autobus podmiejski, potem złapaliśmy okazję i przejechaliśmy na pace dobrych kilkanaście kilometrów a na koniec pewien Kolumbijczyk podrzucił nas na motorze. Warto było się męczyć Playa Blanca śmiało można umieścić w rankingu najpiękniejszych plaż Karaibów. Wystarczyło kilka godzin, żebym zrozumiała, że nie chce dzisiaj stąd wracać. I tak spontanicznie postanowiliśmy zostać na noc. Wynajęliśmy namiot za kilka dolarów i rozbiliśmy go tuż nad brzegiem wody. Na całej plaży jest tylko jedna toaleta, do tego płatna, za prysznic służy wiaderko z zimną wodą i dziurawy parawan, a w nocy nie ma prądu. Ale wszystkie te niewygody wynagradza przepiękny zachód słońca. Gdy złota kula zbliża się do morza, większość plażowiczów pakuje swoje ręczniki, by zdążyć na ostatni prom do Cartageny. Statek odpływa a wraz z nim kilkadziesiąt ludzi, nagle Playa Blanca pustoszeje. Słońce zachodzi tutaj w kompletnej ciszy, jedynie z kilkoma osobami, które tak jak my zdecydowały się zostać na noc.

6 myśli w temacie “Pzed zachodem słońca cz. II”

Dodaj odpowiedź do aniawpodrozy Anuluj pisanie odpowiedzi